Pod koniec września 2016 stałem się szczęśliwym posiadaczem W124 300D z rocznika 1991. Auto jest biednie wyposażone, ale to nawet dobrze, bo nie ma się co zepsuć. Niestety z biegiem czasu zaczęły pojawiać się w nim kolejne bolączki:
- padło radio, po jego wyjęciu okazało się, że z tyłu wszystkie przewody wychodzące z wtyczek ISO są ciachnięte kilka cm od radia i polutowane z jakimiś dochodzącymi tunelem środkowym, dodatkowo wtyczka antenowa była zarabiana na kablu byle jak i oklejona taśmą izolacyjną, poza tym gdy zdjąłem kanapę i boczki w bagażniku również znalazłem dziwne kable idące nie wiadomo skąd nie wiadomo gdzie
- atak korozji na całym nadwoziu, jeszcze w listopadzie korozja była niewielka (5 miejsc) i chciałem zrobić ją na wiosnę, teraz zaatakowany jest praktycznie każdy element
Krótko mówiąc, z własnej winy (tu nie ma się co czarować) stałem się właścicielem umierającej sztuki, której w zasadzie nie opłaca mi się ani naprawiać (poza rzeczami eksploatacyjnymi), ani sprzedawać (zapłaciłem 7,500 i nie wiem, ile obecnie moje auto może być warte, ale pewnie mniej niż 5,000). Wydaje mi się, że nie nadaje się już nawet jako baza pod remont. Mechanicznie jest ok, silnik nie bierze oleju (między wymianami dolewałem tylko raz), pomimo swoich wad auto jest wygodne i nie chce się z niego wysiadać. Tylko trochę żal i złość na siebie, że akurat taka zmarnowana sztuka mi się trafiła.
Mieliście kiedyś do czynienia z podobnym egzemplarzem, któremu chcieliście jedynie zapewnić w miarę godną starość? I co w takiej sytuacji jest lepsze, sprzedać za bezcen czy złomować za x czasu?
Użytkownik Frodli edytował ten post 27 marca 2017 - 20:58